Na koncert...
Piątek, 23 marca 2012 | dodano:24.03.2012
Km: | 400.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 17:36 | km/h: | 22.76 |
Pr. maks.: | 50.67 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Pomysł na ten wypad zrodził się nieco ponad miesiąc temu, gdy Ólafur Arnalds, islandzki kompozytor, ogłosił europejską trasę koncertową.
Co prawda na liście znalazły się także trzy polskie miasta, ale od raz wpadł mi do głowy pomysł, aby pojechać rowerem z Legnicy do Drezna, tam posłuchać koncertu i bezpośrednio po jego zakończeniu wrócić do Legnicy. 190 km w jedną stronę, do tego powrót w nocy - brzmiało nieźle.
Co nie oznacza, że tak od razu zdecydowałem się wykonać ten plan, miałem sporo wątpliwości i szczerze mówiąc dopiero na początku tego tygodnia kupiłem jeden z ostatnich trzech biletów.
Startuję w piątek rano, o 9:40 wyjeżdżam z Legnicy, to o godzinę później niż planowałem. Od razu zwracam uwagę na zbyt ciężki plecak - ale już za późno na jakiekolwiek zmiany.
Zapowiadali lekki wiatr w plecy, a skończyło się tak, jak to bywa zwykle... Na szczęście wiatr czołowy nie jest zbyt mocny, ale skutecznie wybija z rytmu i zaniża średnią prędkość.
Wszystko to sprawia, że zaczynam "gonić", koncert rozpocznie się o 21:00 i w głowie zaczynam to wszystko sobie kalkulować.
Pierwszy postój, staram się przenieść jak najwięcej rzeczy z plecaka, na ramę - zakładam światełka, zapięcie i szczelnie wypełniam torebkę trójkątną. Czas również na zmianę ciuchów - słońce świeci coraz mocniej.
Dojeżdżam do Bolesławca i odwiedzam sklep rowerowy bikestacja.pl w celu zakupu u-Locka. Suprise, na sklepie www pełen wybór i dostępny, a w magazynie brak. Przynajmniej otrzymałem propozycję darmowej wysyłki, ale w tym przypadku marne to pocieszenie. Sprzedawca wspomina mi także o innym sklepie rowerowym w okolicy rynku.
Zastanawiam się czy warto tracić więcej czasu, ostatecznie podejmuje ryzyko i jadę do centrum, szczęśliwie pakują się w uliczkę z tym sklepem rowerowym. Wyboru brak, jest tylko jeden "no name" u-lock za 39.90 zł. Trudno, niech będzie.
I do plecaka ładuję kolejny kilogram, bo na rami enie mam za bardzo gdzie tego zamontować...
10 km dalej robię postój, bo plecak ponownie jest za ciężki, kombinuję i tracę miejsce na lampkę tylną, ale przynajmniej jest lżej...
Dalej czuję potrzebę nadganiania straconego wcześniej w różnych okolicznościach czasu, zanim dojeżdżam do Zgorzelca, już czuję lekkie pobolewanie w kolanie - na wszelki wypadek kupuję żel przeciwbólowo - przeciwzapalny i wjeżdżam do Gorlitz.
Zapomniałem uzupełnić wodę w Zgorzelcu i już po kilku kilometrach muszę odwiedzić niemiecką stację benzynową.
Na szczęście dobrze poradziłem sobie z nawigacją po Gorlitz za pomocą zapisanych wskazówek i bez problemów trafiam na drogę B6, którą będę jechał aż do Drezna.
Czuję ulgę, czas co prawda goni, ale jestem już spokojniejszy o to że zdążę.
Krajobraz jest bardzo powtarzalny. Co mnie natomiast zaskoczyło - spodziewałem się bardziej płaskiego profilu trasy, a tymczasem droga idzie pagórkowatymi terenami, dla średniej to gorzej, ale dla mnie lepiej, bo wolę takie ukształtowanie terenu.
Ładne, ale nie znam ;)
Zachód słońca, a do Drezna coraz bliżej :).
Ogólnie przez większą część trasy B6, jadę ścieżką rowerową - nawierzchnia taka jaka powinna być - asfaltowa. Jedynie dokładam parę dodatkowych kilometrów, bo nie zawsze ścieżka trzyma się blisko drogi głównej.
Przerwa, czasowo już wiem że się uda, także spokojnie wcinam kanapkę, ubeiram się cieplej i mocuję tylną lampkę... Taśmą izolacyjną...
Dotarłem! Dalej dłuuugi zjazd w kierunku centrum i tak po kilkunastu minutach docieram do sali koncertowej.
Szybkie podsumowanie ;)
Doprowadzam się do jako takiego ładu, przy pomocy nawilżanych chusteczek, dezodorantu i prost z plecaka - czyściutkich ciuchów.
Koncert, tak jak się tego spodziewałem, był świetny! Na końcu posta podam parę linków, jeśli ktoś będzie miał ochotę sprawdzić, co to za muzyka ;).
Było miło, ale się skończyło. Po koncercie (ok. 23:00) ponownie wskakuje w ciuchy rowerowe i szybki porządek w plecaku.
Już w czasie koncertu czułem że prawy Achilles jest obolały, serwuję mu solidną porcję żelu zakupioną z myślą o kolanie, które już nie dokucza :).
Zachęcony sporą liczbą osób na ulicach, jadę do centrum...a tam pusto i ciemno... ;)
Wspomnę tylko o tym że rowerów jest w Dreźnie mnóstwo, pod salą koncertową ludzie nie mieli do czego się przypiąć... I to mi się podoba.
Czas wracać, ok 00:00 wyjeżdżam z Drezna, pokonując spory podjazd. Jest całkowicie ciemno, księżyc nic, a nic nie pomaga. Na szczęście światełko (a raczej latarka) daje sobie spokojnie radę :).
I tu pojawia się mały problem - wody w bidonie resztki, a otwartego sklepu brak. Co gorsze, wszystkie stację benzynowe są zamknięte :/.
Temperatura spada do 2.7 - 3 stopni, wody brak, czegoś ciepłego też chętnie bym się napił. Co prawda nie ziewam i nie zasypiam, ale umysł wpada w takie przedsenne stany - np. myślę że widziałem z tyłu samochód, odwracam się a tam pusto... Gdzie moja kofeina?!
I w końcu! Otwarta stacja! A nawet trzy! Po przejechaniu 50 km od Drezna! Woda, kawa, słodycze, mniam... Od razu czuję się duuużo lepiej.
Chcę zapłacić kartą, Pani na stacji że "fynf ojro musi być" - "keine problem", dodatkowa Milka w plecaku to nie ciężar! ;D
Co mnie ciekawi, to niiiska średnia, od dłuższego czasu miałem wrażenie że jadę całkiem szybko, a jak podświetlałem licznik, to prędkość 19 - 21 km/h. Uznałem że to zmęczenie, spotęgowane brakiem wody i braku przerw.
Sytuacja wyjaśniła się już całkiem niedaleko Gorlitz - gdy na zjeździe koło mi zaczęło tańczyć. Sprawdzam tylną oponę - połowiczny flak, bardzo powoli musiało schodzić.
Gdy wziąć pod uwagę ciemność, równy asfalt i zmęczenie, to faktycznie mogłem to przeoczyć. Dopompowałem, ale jednak do Gorlitz nie ma sensu tak jechać.
Zjeżdżam z głównej drogi w kierunku jakiejś wioski, licząc na oświetlony przystanek. Fart!
Szybko i sprawnie. Tylko zimno.
Gdy kończyłem bawić się z kołem, słońce zaczęło wschodzić. To mój pierwszy wschód słońca w tym roku :P.
Po wymianie dętki, od razu lepiej się jedzie i średnia wzrasta. Do Gorlitz dojeżdżam ok. 7 rano. Niestety sklepy są jeszcze zamknięte i z zakupów nici :(.
Kręcę się chwilę po centrum i przejeżdżam przez granicę.
W Zgorzelcu zaczynam coraz bardziej odczuwać obolałe ścięgno Achillesa. Ponownie aplikuję porcję żelu.
Dojeżdżam do Bolesławca i jest jeszcze gorzej. Żel niewiele daje, każde zgięcie stopy to ból. Robię coraz dłuższe przerwy.
Za Bolesławcem zmieniam taktykę i zamiast jechać wolniej i z mniejszą siła, wrzucam blat i jadę siłowo z niską kadencją, jest dużo lepiej, a średnia nie odbiega od wczorajszej.
W drodze do Legnicy dwa przystanki - McDonald - cappuccino na pobudzenie i 15 minut przerwy. Za Chojnowem przerwa na stacji benzynowej, gdzie zaczynam czuć ból także w lewym Achillesie, a wszystko przez to, że starałem się mocniej pracować lewą nogą :P.
Jakoś dojeżdżam do Legnicy, kwadrans przed dwunastą, jeszcze szybka wizyta w centrum i z obiadem na wynos w plecaku docieram do domu, akurat przekraczając 400 km - tak więc wokół bloku nie muszę już jeździć... ;)
Co dalej? Na razie systematyczne stretching, trzeba popracować nad ścięgnami Achillesa. A z wypadu jestem bardzo zadowolony!
Ólafur Arnalds:
- klasyka
- z odrobiną elektroniki
Co prawda na liście znalazły się także trzy polskie miasta, ale od raz wpadł mi do głowy pomysł, aby pojechać rowerem z Legnicy do Drezna, tam posłuchać koncertu i bezpośrednio po jego zakończeniu wrócić do Legnicy. 190 km w jedną stronę, do tego powrót w nocy - brzmiało nieźle.
Co nie oznacza, że tak od razu zdecydowałem się wykonać ten plan, miałem sporo wątpliwości i szczerze mówiąc dopiero na początku tego tygodnia kupiłem jeden z ostatnich trzech biletów.
Startuję w piątek rano, o 9:40 wyjeżdżam z Legnicy, to o godzinę później niż planowałem. Od razu zwracam uwagę na zbyt ciężki plecak - ale już za późno na jakiekolwiek zmiany.
Zapowiadali lekki wiatr w plecy, a skończyło się tak, jak to bywa zwykle... Na szczęście wiatr czołowy nie jest zbyt mocny, ale skutecznie wybija z rytmu i zaniża średnią prędkość.
Wszystko to sprawia, że zaczynam "gonić", koncert rozpocznie się o 21:00 i w głowie zaczynam to wszystko sobie kalkulować.
Pierwszy postój, staram się przenieść jak najwięcej rzeczy z plecaka, na ramę - zakładam światełka, zapięcie i szczelnie wypełniam torebkę trójkątną. Czas również na zmianę ciuchów - słońce świeci coraz mocniej.
Dojeżdżam do Bolesławca i odwiedzam sklep rowerowy bikestacja.pl w celu zakupu u-Locka. Suprise, na sklepie www pełen wybór i dostępny, a w magazynie brak. Przynajmniej otrzymałem propozycję darmowej wysyłki, ale w tym przypadku marne to pocieszenie. Sprzedawca wspomina mi także o innym sklepie rowerowym w okolicy rynku.
Zastanawiam się czy warto tracić więcej czasu, ostatecznie podejmuje ryzyko i jadę do centrum, szczęśliwie pakują się w uliczkę z tym sklepem rowerowym. Wyboru brak, jest tylko jeden "no name" u-lock za 39.90 zł. Trudno, niech będzie.
I do plecaka ładuję kolejny kilogram, bo na rami enie mam za bardzo gdzie tego zamontować...
10 km dalej robię postój, bo plecak ponownie jest za ciężki, kombinuję i tracę miejsce na lampkę tylną, ale przynajmniej jest lżej...
Dalej czuję potrzebę nadganiania straconego wcześniej w różnych okolicznościach czasu, zanim dojeżdżam do Zgorzelca, już czuję lekkie pobolewanie w kolanie - na wszelki wypadek kupuję żel przeciwbólowo - przeciwzapalny i wjeżdżam do Gorlitz.
Zapomniałem uzupełnić wodę w Zgorzelcu i już po kilku kilometrach muszę odwiedzić niemiecką stację benzynową.
Na szczęście dobrze poradziłem sobie z nawigacją po Gorlitz za pomocą zapisanych wskazówek i bez problemów trafiam na drogę B6, którą będę jechał aż do Drezna.
Czuję ulgę, czas co prawda goni, ale jestem już spokojniejszy o to że zdążę.
Krajobraz jest bardzo powtarzalny. Co mnie natomiast zaskoczyło - spodziewałem się bardziej płaskiego profilu trasy, a tymczasem droga idzie pagórkowatymi terenami, dla średniej to gorzej, ale dla mnie lepiej, bo wolę takie ukształtowanie terenu.
Ładne, ale nie znam ;)
Zachód słońca, a do Drezna coraz bliżej :).
Ogólnie przez większą część trasy B6, jadę ścieżką rowerową - nawierzchnia taka jaka powinna być - asfaltowa. Jedynie dokładam parę dodatkowych kilometrów, bo nie zawsze ścieżka trzyma się blisko drogi głównej.
Przerwa, czasowo już wiem że się uda, także spokojnie wcinam kanapkę, ubeiram się cieplej i mocuję tylną lampkę... Taśmą izolacyjną...
Dotarłem! Dalej dłuuugi zjazd w kierunku centrum i tak po kilkunastu minutach docieram do sali koncertowej.
Szybkie podsumowanie ;)
Doprowadzam się do jako takiego ładu, przy pomocy nawilżanych chusteczek, dezodorantu i prost z plecaka - czyściutkich ciuchów.
Koncert, tak jak się tego spodziewałem, był świetny! Na końcu posta podam parę linków, jeśli ktoś będzie miał ochotę sprawdzić, co to za muzyka ;).
Było miło, ale się skończyło. Po koncercie (ok. 23:00) ponownie wskakuje w ciuchy rowerowe i szybki porządek w plecaku.
Już w czasie koncertu czułem że prawy Achilles jest obolały, serwuję mu solidną porcję żelu zakupioną z myślą o kolanie, które już nie dokucza :).
Zachęcony sporą liczbą osób na ulicach, jadę do centrum...a tam pusto i ciemno... ;)
Wspomnę tylko o tym że rowerów jest w Dreźnie mnóstwo, pod salą koncertową ludzie nie mieli do czego się przypiąć... I to mi się podoba.
Czas wracać, ok 00:00 wyjeżdżam z Drezna, pokonując spory podjazd. Jest całkowicie ciemno, księżyc nic, a nic nie pomaga. Na szczęście światełko (a raczej latarka) daje sobie spokojnie radę :).
I tu pojawia się mały problem - wody w bidonie resztki, a otwartego sklepu brak. Co gorsze, wszystkie stację benzynowe są zamknięte :/.
Temperatura spada do 2.7 - 3 stopni, wody brak, czegoś ciepłego też chętnie bym się napił. Co prawda nie ziewam i nie zasypiam, ale umysł wpada w takie przedsenne stany - np. myślę że widziałem z tyłu samochód, odwracam się a tam pusto... Gdzie moja kofeina?!
I w końcu! Otwarta stacja! A nawet trzy! Po przejechaniu 50 km od Drezna! Woda, kawa, słodycze, mniam... Od razu czuję się duuużo lepiej.
Chcę zapłacić kartą, Pani na stacji że "fynf ojro musi być" - "keine problem", dodatkowa Milka w plecaku to nie ciężar! ;D
Co mnie ciekawi, to niiiska średnia, od dłuższego czasu miałem wrażenie że jadę całkiem szybko, a jak podświetlałem licznik, to prędkość 19 - 21 km/h. Uznałem że to zmęczenie, spotęgowane brakiem wody i braku przerw.
Sytuacja wyjaśniła się już całkiem niedaleko Gorlitz - gdy na zjeździe koło mi zaczęło tańczyć. Sprawdzam tylną oponę - połowiczny flak, bardzo powoli musiało schodzić.
Gdy wziąć pod uwagę ciemność, równy asfalt i zmęczenie, to faktycznie mogłem to przeoczyć. Dopompowałem, ale jednak do Gorlitz nie ma sensu tak jechać.
Zjeżdżam z głównej drogi w kierunku jakiejś wioski, licząc na oświetlony przystanek. Fart!
Szybko i sprawnie. Tylko zimno.
Gdy kończyłem bawić się z kołem, słońce zaczęło wschodzić. To mój pierwszy wschód słońca w tym roku :P.
Po wymianie dętki, od razu lepiej się jedzie i średnia wzrasta. Do Gorlitz dojeżdżam ok. 7 rano. Niestety sklepy są jeszcze zamknięte i z zakupów nici :(.
Kręcę się chwilę po centrum i przejeżdżam przez granicę.
W Zgorzelcu zaczynam coraz bardziej odczuwać obolałe ścięgno Achillesa. Ponownie aplikuję porcję żelu.
Dojeżdżam do Bolesławca i jest jeszcze gorzej. Żel niewiele daje, każde zgięcie stopy to ból. Robię coraz dłuższe przerwy.
Za Bolesławcem zmieniam taktykę i zamiast jechać wolniej i z mniejszą siła, wrzucam blat i jadę siłowo z niską kadencją, jest dużo lepiej, a średnia nie odbiega od wczorajszej.
W drodze do Legnicy dwa przystanki - McDonald - cappuccino na pobudzenie i 15 minut przerwy. Za Chojnowem przerwa na stacji benzynowej, gdzie zaczynam czuć ból także w lewym Achillesie, a wszystko przez to, że starałem się mocniej pracować lewą nogą :P.
Jakoś dojeżdżam do Legnicy, kwadrans przed dwunastą, jeszcze szybka wizyta w centrum i z obiadem na wynos w plecaku docieram do domu, akurat przekraczając 400 km - tak więc wokół bloku nie muszę już jeździć... ;)
Co dalej? Na razie systematyczne stretching, trzeba popracować nad ścięgnami Achillesa. A z wypadu jestem bardzo zadowolony!
Ólafur Arnalds:
- klasyka
- z odrobiną elektroniki
komentarze
Heja,
Przypadkowo ustrzelilem twoj profil na strava.com. Gratuluje sily woli i ...tylko jednego kapcia na taki dystans!!
Nowy sezon nowe wyzwania...powodzenia:) damian p - 15:42 środa, 2 stycznia 2013 | linkuj
Przypadkowo ustrzelilem twoj profil na strava.com. Gratuluje sily woli i ...tylko jednego kapcia na taki dystans!!
Nowy sezon nowe wyzwania...powodzenia:) damian p - 15:42 środa, 2 stycznia 2013 | linkuj
Coś niesamowitego.
Nie kilometry na liczniku. Siła woli.
Mnie od trzech lat brakuje przysłowiowych "jaj" żeby zebrać się na dawno zamierzony wypad do Bornego Sulinowa.
A tu coś takiego....
Powtórzę się za Łukaszem: "poprzeczka bardzo wysoko ustawiona"
Gratuluję! Morpheo - 01:02 niedziela, 25 marca 2012 | linkuj
Nie kilometry na liczniku. Siła woli.
Mnie od trzech lat brakuje przysłowiowych "jaj" żeby zebrać się na dawno zamierzony wypad do Bornego Sulinowa.
A tu coś takiego....
Powtórzę się za Łukaszem: "poprzeczka bardzo wysoko ustawiona"
Gratuluję! Morpheo - 01:02 niedziela, 25 marca 2012 | linkuj
Chłopie ! Gratuluję wycieczki i motywacji :P Jednym tripem zrobiłeś więcej kaemów niż ludzie z rankingu 500-1000 w ciągu całego obecnego sezonu :)
kaeres123 - 00:05 niedziela, 25 marca 2012 | linkuj
Szczerze myślałem ze jak piszesz na forum ze jedziesz na koncert myślałem ze jedziesz autem ! a nie rowerem :)
rennsport - 18:15 sobota, 24 marca 2012 | linkuj
Świetny dystans. Gratuluję. Że tak spytam, dupa ci nie odpadła ? Ja muszę chyba wymienić siodło bo po 200 km jest bardzo słabo z tyłkiem.
madu - 18:00 sobota, 24 marca 2012 | linkuj
Gratulacje! Świetny dystans, jeszcze lepszy cel i motywacja ;) pozdrawiam
saren86 - 16:10 sobota, 24 marca 2012 | linkuj
Komentuj