Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 1763.46 km (w terenie 87.00 km; 4.93%) |
Czas w ruchu: | 82:46 |
Średnia prędkość: | 20.82 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 110.22 km i 5h 31m |
Więcej statystyk |
Legnica - Praga
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:02.07.2012
Km: | 256.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:32 | km/h: | 20.46 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Weekendowy wypad do stolicy Czech, o którym wspólnie z Łukaszem myśleliśmy już w ubiegłym roku, ale dopiero teraz udało się go zrealizować.
Decyzję o tym że pojedziemy, podjęliśmy dopiero w środę. Tego samego dnia zarezerwowałem pokój w hostelu i pozostało liczyć na udaną pogodę.
Ruszyliśmy tuż przed wschodem słońca w sobotę, kilka minut przed czwartą opuściliśmy Legnicę i skierowaliśmy się na Harrachov, przez Jelenią Górę i Szklarską Porębę.
Pierwsza przerwa tuż za Jelenią Górą, na stacji benzynowej, gdy skończyła się woda w bidonach. Słońce ładnie świeciło, więc kolejna przerwa po wodę w Szklarskiej Porębie. I podobnych przerw było w późniejszym czasie kilkanaście. Zazwyczaj woda, czasem dodatkowo cola, lub coś innego - byleby z lodówki.
Spory podjazd do Jakuszowa, a po stronie czeskiej z górki, pod górkę i tak w kółko, aż nie zostawiliśmy gór za plecami.
Nieco się zachmurzyło i gdy przejeżdżaliśmy przez Tanvald, zaczęło kropić. Zjechaliśmy na przystanek i rozpadało się na dobre.
Po ok. 25 minutach przejaśniło się i ruszyliśmy w dalszą drogę, szybko przemaczając buty i ciuchy, a wszystko to za sprawą licznych kałuż i mokrego asfaltu.
Zastanawiałem się czy zdążymy wyschnąć przed Pragą - niepotrzebnie.
W Turnovie, droga którą dotychczas jechaliśmy (nr 10) przemienia się w ekspresówkę, przez co ostatnie 100 km pozostało nam pokonać mniej optymalną i gorzej oznaczoną drogą nr 610.
Na efekty nie trzeba było długo czekać i już za Turnovem byliśmy na złej drodze, przez co nadłożyliśmy nieco ponad 10 km, w dodatku głównie podjazdów i zjazdów. Jedyny plus, że zatrzymaliśmy się na pięć minut przy jednym z drzew czereśni, którego owoce były już niemal czarne. Pychota.
Udało nam się bez mapy dojechać do Mnichovo Hradiste i wrócić na dobrą drogę, przy okazji mijając paradę rowerzystów przebranych w historyczne stroje.
Pozostałe kilometry do Pragi, to już w zasadzie tylko walka z piekielnym gorącem. Nawet Łukasz, wielbiciel upałów, miał już serdecznie dość słońca. I nie ma co się dziwić, skoro termometr w Sigmie w czasie jazdy, pokazał mi magiczne 38.5 °C.
I w ten oto sposób, po przejechaniu ponad 230 km, ok. godziny 17 dotarliśmy do Pragi.
Skierowaliśmy się do hostelu i oczywiście nawigacja nie poszła gładko. Słońce nie pomagało... Ale po jakiś 30 minutach w końcu byliśmy na miejscu.
W recepcji się z nas lało, a musieliśmy wypełnić karteczki z danymi ;).
Rowery mogliśmy zabrać ze sobą do pokoju.
Szybkie prysznice, chwila odpoczynku i ruszyliśmy do centrum.
Plan był taki, aby coś zjeść, napić się czeskiego piwa i przy okazji coś tam zobaczyć, ale bez napinania się na zwiedzanie. Dobrze byłoby się wyspać przed drogą powrotną.
Duża pepsi do jedzenia i zimny Pilsner Urquell przygasiły pragnienie spowodowane odwodnieniem, które w tej pogodzie było nie do uniknięcia.
Słońce zaczęło zachodzić i pomimo nadal ponad trzydziestu stopni, zrobiło się dużo przyjemniej.
Z chęcią połaziłbym po Pradze z aparatem w ręku cały dzień, w takich tłumach zawsze znajdzie się coś wartego uchwycenia na zdjęciu.
I przyszła pora na zasłużony odpoczynek. Tylko gdyby nie ta duchota...
O drodze powrotnej już jutro, ale poszło gładko... ;)
Decyzję o tym że pojedziemy, podjęliśmy dopiero w środę. Tego samego dnia zarezerwowałem pokój w hostelu i pozostało liczyć na udaną pogodę.
Ruszyliśmy tuż przed wschodem słońca w sobotę, kilka minut przed czwartą opuściliśmy Legnicę i skierowaliśmy się na Harrachov, przez Jelenią Górę i Szklarską Porębę.
Pierwsza przerwa tuż za Jelenią Górą, na stacji benzynowej, gdy skończyła się woda w bidonach. Słońce ładnie świeciło, więc kolejna przerwa po wodę w Szklarskiej Porębie. I podobnych przerw było w późniejszym czasie kilkanaście. Zazwyczaj woda, czasem dodatkowo cola, lub coś innego - byleby z lodówki.
Spory podjazd do Jakuszowa, a po stronie czeskiej z górki, pod górkę i tak w kółko, aż nie zostawiliśmy gór za plecami.
Nieco się zachmurzyło i gdy przejeżdżaliśmy przez Tanvald, zaczęło kropić. Zjechaliśmy na przystanek i rozpadało się na dobre.
Po ok. 25 minutach przejaśniło się i ruszyliśmy w dalszą drogę, szybko przemaczając buty i ciuchy, a wszystko to za sprawą licznych kałuż i mokrego asfaltu.
Zastanawiałem się czy zdążymy wyschnąć przed Pragą - niepotrzebnie.
W Turnovie, droga którą dotychczas jechaliśmy (nr 10) przemienia się w ekspresówkę, przez co ostatnie 100 km pozostało nam pokonać mniej optymalną i gorzej oznaczoną drogą nr 610.
Na efekty nie trzeba było długo czekać i już za Turnovem byliśmy na złej drodze, przez co nadłożyliśmy nieco ponad 10 km, w dodatku głównie podjazdów i zjazdów. Jedyny plus, że zatrzymaliśmy się na pięć minut przy jednym z drzew czereśni, którego owoce były już niemal czarne. Pychota.
Udało nam się bez mapy dojechać do Mnichovo Hradiste i wrócić na dobrą drogę, przy okazji mijając paradę rowerzystów przebranych w historyczne stroje.
Pozostałe kilometry do Pragi, to już w zasadzie tylko walka z piekielnym gorącem. Nawet Łukasz, wielbiciel upałów, miał już serdecznie dość słońca. I nie ma co się dziwić, skoro termometr w Sigmie w czasie jazdy, pokazał mi magiczne 38.5 °C.
I w ten oto sposób, po przejechaniu ponad 230 km, ok. godziny 17 dotarliśmy do Pragi.
Skierowaliśmy się do hostelu i oczywiście nawigacja nie poszła gładko. Słońce nie pomagało... Ale po jakiś 30 minutach w końcu byliśmy na miejscu.
W recepcji się z nas lało, a musieliśmy wypełnić karteczki z danymi ;).
Rowery mogliśmy zabrać ze sobą do pokoju.
Szybkie prysznice, chwila odpoczynku i ruszyliśmy do centrum.
Plan był taki, aby coś zjeść, napić się czeskiego piwa i przy okazji coś tam zobaczyć, ale bez napinania się na zwiedzanie. Dobrze byłoby się wyspać przed drogą powrotną.
Duża pepsi do jedzenia i zimny Pilsner Urquell przygasiły pragnienie spowodowane odwodnieniem, które w tej pogodzie było nie do uniknięcia.
Słońce zaczęło zachodzić i pomimo nadal ponad trzydziestu stopni, zrobiło się dużo przyjemniej.
Z chęcią połaziłbym po Pradze z aparatem w ręku cały dzień, w takich tłumach zawsze znajdzie się coś wartego uchwycenia na zdjęciu.
I przyszła pora na zasłużony odpoczynek. Tylko gdyby nie ta duchota...
O drodze powrotnej już jutro, ale poszło gładko... ;)
Bolesławiec
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano:29.06.2012
Km: | 109.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:29 | km/h: | 24.32 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Razem z Łukaszem, do sklepu rowerowego po nowe pedały.
W pierwszą stronę z wiatrem w plecy, tak więc w drodze powrotnej trzeba było się trochę pomęczyć ;).
Później jeszcze do Decathlonu i na myjnię.
W pierwszą stronę z wiatrem w plecy, tak więc w drodze powrotnej trzeba było się trochę pomęczyć ;).
Później jeszcze do Decathlonu i na myjnię.
Legnickie Pole
Środa, 27 czerwca 2012 | dodano:29.06.2012
Km: | 28.15 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:21 | km/h: | 20.85 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Sądziłem że nici z wypadu, ponieważ tuż przez 16 zaczęło kropić. Ale Łukasz przyjechał i o dziwo chciał zrobić przynajmniej 30 km... ;)
Stanisławów
Wtorek, 26 czerwca 2012 | dodano:26.06.2012
Km: | 49.66 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 02:22 | km/h: | 20.98 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Gdzie podziało się słońce..?
Złotoryja, Sichów
Poniedziałek, 25 czerwca 2012 | dodano:25.06.2012
Km: | 40.00 | Km teren: | 2.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Na początek nieprzyjemny wiatr, a później deszcz, który z Łukaszem przeczekaliśmy tu i ówdzie ;). Przy okazji zaliczyłem lekkiego szlifa - na zakręcie sporo piachu, co w połączeniu z mokrym asfaltem zrobiło swoje...
I jeszcze muszę wymienić baterię w liczniku, bo chyba wyczerpuje się..
I jeszcze muszę wymienić baterię w liczniku, bo chyba wyczerpuje się..
Skalne miasto - Adršpašskoteplické skály
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:25.06.2012
Km: | 215.95 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 09:11 | km/h: | 23.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
W sobotę zaproponowałem wycieczkę do skalnego miast w Czechach, a Łukaszowi pomysł przypadł do gustu.
W niedzielny poranek, tuż po szóstej rano byliśmy już w drodze. Na początek przez stary Jawor do Bolkowa.
Dalej przez Kamienną Górę do Lubawki. Tempo wycieczkowe, jakoś nie kwapiliśmy się do walki z wiatrem.
Po przekroczeniu granicy ruszyliśmy do Trutnova, skąd obraliśmy kierunek na Adršpach. Po drodze sporo pagórków, tempo nadal dosyć spokojne.
Przy okazji bazując na drogowskazach, a nie na mapie, nadłożyliśmy godzinkę jazdy, którą spędziliśmy na zwiedzaniu Czeskich wiosek ;).
Do Adršpach dojechaliśmy po 120 km.
Po drodze spotkaliśmy wielu rowerzystów i rowerzystek, zdecydowanie więcej niż po polskiej stronie granicy.
Wstęp do skalnego miasta po 70 koron od osoby. Nie można płacić w złotówkach, a kursy w kantorach niezbyt opłacalne. Także polecam zaopatrzyć się w korony w Lubawce, tak jak my to zrobiliśmy.
Obraliśmy zielony szlak, który ma nieco ponad 3 km długości. W tym trochę schodów ;).
Szybko nam poszedł ten spacerek, głównie przez to, że zrobiliśmy się nieco głodni ;). Gdybym tam był po raz pierwszy, to pewnie nieco bym zwolnił ;).
Rowery nadal stoją, także nie ma lipy ;).
Szybki posiłek i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem już przy pomocy mapy, w dodatku krótszą drogą, bez przejazdu przez Trutnov.
Okazało się że ominęliśmy podjazd 12%, który teraz z przyjemnością zjechaliśmy. Był długi i miał mnóstwo zakrętów po 180 stopni, także super :).
Przejechaliśmy kawałek szlakiem szutrowym, aby dostać się ponownie do Polski i zrobić sobie spory skrót ;).
Wracaliśmy przez Krzeszów, po drodze sporo kiepskich dróg, zdecydowanie nie na slicki...
W międzyczasie Łukasza rozbolał żołądek, twierdził że to przez nasz czeski obiadek, ale jedliśmy to samo, a ja nie miałem żadnych dolegliwości.
Z Kamiennej Góry do Legnicy poszło już gładko, wiatr nam nie przeszkadzał (a wręcz pomagał) i jechaliśmy sobie spokojnie 29 - 40 km/h :).
W niedzielny poranek, tuż po szóstej rano byliśmy już w drodze. Na początek przez stary Jawor do Bolkowa.
Dalej przez Kamienną Górę do Lubawki. Tempo wycieczkowe, jakoś nie kwapiliśmy się do walki z wiatrem.
Po przekroczeniu granicy ruszyliśmy do Trutnova, skąd obraliśmy kierunek na Adršpach. Po drodze sporo pagórków, tempo nadal dosyć spokojne.
Przy okazji bazując na drogowskazach, a nie na mapie, nadłożyliśmy godzinkę jazdy, którą spędziliśmy na zwiedzaniu Czeskich wiosek ;).
Do Adršpach dojechaliśmy po 120 km.
Po drodze spotkaliśmy wielu rowerzystów i rowerzystek, zdecydowanie więcej niż po polskiej stronie granicy.
Wstęp do skalnego miasta po 70 koron od osoby. Nie można płacić w złotówkach, a kursy w kantorach niezbyt opłacalne. Także polecam zaopatrzyć się w korony w Lubawce, tak jak my to zrobiliśmy.
Obraliśmy zielony szlak, który ma nieco ponad 3 km długości. W tym trochę schodów ;).
Szybko nam poszedł ten spacerek, głównie przez to, że zrobiliśmy się nieco głodni ;). Gdybym tam był po raz pierwszy, to pewnie nieco bym zwolnił ;).
Rowery nadal stoją, także nie ma lipy ;).
Szybki posiłek i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem już przy pomocy mapy, w dodatku krótszą drogą, bez przejazdu przez Trutnov.
Okazało się że ominęliśmy podjazd 12%, który teraz z przyjemnością zjechaliśmy. Był długi i miał mnóstwo zakrętów po 180 stopni, także super :).
Przejechaliśmy kawałek szlakiem szutrowym, aby dostać się ponownie do Polski i zrobić sobie spory skrót ;).
Wracaliśmy przez Krzeszów, po drodze sporo kiepskich dróg, zdecydowanie nie na slicki...
W międzyczasie Łukasza rozbolał żołądek, twierdził że to przez nasz czeski obiadek, ale jedliśmy to samo, a ja nie miałem żadnych dolegliwości.
Z Kamiennej Góry do Legnicy poszło już gładko, wiatr nam nie przeszkadzał (a wręcz pomagał) i jechaliśmy sobie spokojnie 29 - 40 km/h :).
Przełęcz Karkonoska, Odrodzenie
Czwartek, 21 czerwca 2012 | dodano:22.06.2012
Km: | 226.25 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 09:08 | km/h: | 24.77 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Lekko się zaskoczyłem, gdy otrzymałem dzień wcześniej wiadomość od Tomka, w której zapytał, czy mam może ochotę wyskoczyć jutro popołudniu z Legnicy na Przełęcz Karkonoską i wrócić kolejno przez Szpindlerowy Młyn, Vrchlabi, Harrachov i Szklarską Porębę. Taki tam, popołudniowy wypad...;)
Jako że Tomek jedzie na szosówce, a ja dysponuję tylko MTB, to popołudniu zakładam slicki i po drobnych przygodach z pompowaniem, o 17:30 wyruszamy z Legnicy.
Gdy tylko wyjeżdżamy za miasto, spostrzegamy, że w naszym kierunku jazdy jest kompletnie "siwo". Wkrótce wjeżdżamy w tą opadniętą, białą chmurę, którą opuścimy dopiero na Przełęczy Karkonoskiej.
Trzykilometrowy podjazd pod Górzec idzie sprawnie, a gdy jedziemy drogą Jawor - Świerzawa, zaczyna mżyć. Na szczęście jest na tyle ciepło, że jazda w mokrych ciuchach nie przeszkadza tak bardzo.
Tomek dyktuje tempo, a mi pozostaje jazda na kole, podczas której i tak nieźle się pocę. Jednak MTB z założonymi slickami, to nie szosa ;).
Na rozgrzanie podjazd pod Kapellę i o 19:30 docieramy do Jeleniej, gdzie czasem trochę mocniej pada.
Szybko docieramy do Podgórzyna, gdzie mżawka ustępuje i w Przesiece zaczynamy taki tyci podjazd pod Przełęcz Karkonoską ;).
Odjeżdżam Tomkowi, bo jednak w tym przypadku, przełożenia MTB zdecydowanie wygrywają.
I tak sobie jadę w tej mgle i jest mi fajnie ;D. W dodatku odkrywam orzeźwiającą zabawę - wjeżdżam głową co jakiś czas w gałązki drzew iglastych, z których natychmiast chłodna woda spływa mi na twarz.
I tak sobie dalej podjeżdżam, wszystko we mgle, więc widoki żadne, aż w końcu dostrzegam jeszcze chyba młodą sarnę na drodze. Zbiega z drogi i zatrzymuje się od niej dosłownie 20 metrów po prawej stronie. I patrzy na mnie. Dojeżdżam i nic, dalej patrzy mi w oczy, a ja jej, ani drgnie. Mijam ją, w końcu przesłaniają mi ją krzaki, odwracam głowę w lewo i widzę schronisko Odrodzenie. Wspaniałe uczucie.
Ze szczytu Przełęczy Karkonoskiej podjeżdżam na Odrodzenie i tym razem widok piękny - szczyty doskonale widoczne, bez mgły, a 100 metrów niżej kompletnie biało, niczym śnieżna pustynia rozciągająca się aż po horyzont.
Jest 21:00, ładuję się do środka, gdzie sporo osób (w tym Czechów) ogląda mecz, kupuję gofra i czekoladę do picia i ponownie wychodzę na zewnątrz, nacieszyć się widokiem i troszkę ochłonąć, bo to pierwszy postój od Legnicy... Koszulka, rękawiczki i buff doszczęnie mokre, lądują w plecaku.
Przyjeżdża Tomek, który tak jak się tego spodziewałem, miał dużą cięższą przeprawę na podjeździe.
W międzyczasie gdy Tomek musi opatrzyć sobie stopę, ja przypominam sobie że coś biegu z tyłu nie mogłem zmienić na końcowym odcinku podjazdu. Próbuję ustalić przyczynę i w końcu już wiem - linka zostaje mi w ręce... Zerwała się tuż przy manetkach. Oryginalna linka XT ujeżdżana od października...
W dodatku przerzutka z odwrotną sprężyną, więc naturalnie jest nad największą zębatką. Tomek proponuje skontrować śrubą do pożądanego biegu, więc kombinujemy.
Śrubka okazuje się zbyt krótka, na szczęście z pomocą przychodzi miły pracownik ze schroniska, który już wcześniej przyniósł narzędzia, a teraz poszedł szukać dłuższej śrubki. I udaje się - znalazł :). Tak więc w drodze powrotnej będę jechał na rowerze trzy biegowym :P.
Straciliśmy pół godziny i przez to Czech zjeżdżamy już po zmroku.
Przed nami niemal dwie godziny nieco monotonnej jazdy. Na szczęście idzie sprawnie, tylko mam problem z doborem odpowiedniego przełożenia :P.
Na czeskiej stacji postój na colę i jedzenie. Wkrótce dojeżdżamy do Harrachova, przed nami jeszcze jeden długaśny podjazd. Ale co to dla nas ;P. Wkrótce zjeżdżamy do Szklarskiej Poręby i na dole ponownie przerwa na stacji, bo w bidonie sucho. Przy okazji gorąca kawa.
Gdy już wyjeżdżamy ze stacji, to jeszcze wszystko sobie poprawiam, nawet nie zdążyłem włączyć przednie światełko, a tu widzę policję kawałek dalej. Dojeżdżamy do skrzyżowania i zapraszają nas do siebie :P.
Minuta na przełamanie lodów - dlaczego w nocy, a skąd, a dokąd.
Później już z górki, dowodziki do sprawdzenia, a policjanci okazują się fajni i jeden z nich też jest zapalonym rowerzystą, więc sobie trochę pogadaliśmy i życzyli szerokiej drogi ;).
Rach, ciach, ciach i ponownie jesteśmy na Kapelli. A do domu już z górki. Tomek zamiast zrobić już rozjazd, postanowił mnie trochę jeszcze pomęczyć. I siebie też ;).
O 4:30 dojeżdżamy do Legnicy. Szybki prysznic, do piekarni, śniadanko i na drzemkę.
Fajnie było :).
Jako że Tomek jedzie na szosówce, a ja dysponuję tylko MTB, to popołudniu zakładam slicki i po drobnych przygodach z pompowaniem, o 17:30 wyruszamy z Legnicy.
Gdy tylko wyjeżdżamy za miasto, spostrzegamy, że w naszym kierunku jazdy jest kompletnie "siwo". Wkrótce wjeżdżamy w tą opadniętą, białą chmurę, którą opuścimy dopiero na Przełęczy Karkonoskiej.
Trzykilometrowy podjazd pod Górzec idzie sprawnie, a gdy jedziemy drogą Jawor - Świerzawa, zaczyna mżyć. Na szczęście jest na tyle ciepło, że jazda w mokrych ciuchach nie przeszkadza tak bardzo.
Tomek dyktuje tempo, a mi pozostaje jazda na kole, podczas której i tak nieźle się pocę. Jednak MTB z założonymi slickami, to nie szosa ;).
Na rozgrzanie podjazd pod Kapellę i o 19:30 docieramy do Jeleniej, gdzie czasem trochę mocniej pada.
Szybko docieramy do Podgórzyna, gdzie mżawka ustępuje i w Przesiece zaczynamy taki tyci podjazd pod Przełęcz Karkonoską ;).
Odjeżdżam Tomkowi, bo jednak w tym przypadku, przełożenia MTB zdecydowanie wygrywają.
I tak sobie jadę w tej mgle i jest mi fajnie ;D. W dodatku odkrywam orzeźwiającą zabawę - wjeżdżam głową co jakiś czas w gałązki drzew iglastych, z których natychmiast chłodna woda spływa mi na twarz.
I tak sobie dalej podjeżdżam, wszystko we mgle, więc widoki żadne, aż w końcu dostrzegam jeszcze chyba młodą sarnę na drodze. Zbiega z drogi i zatrzymuje się od niej dosłownie 20 metrów po prawej stronie. I patrzy na mnie. Dojeżdżam i nic, dalej patrzy mi w oczy, a ja jej, ani drgnie. Mijam ją, w końcu przesłaniają mi ją krzaki, odwracam głowę w lewo i widzę schronisko Odrodzenie. Wspaniałe uczucie.
Ze szczytu Przełęczy Karkonoskiej podjeżdżam na Odrodzenie i tym razem widok piękny - szczyty doskonale widoczne, bez mgły, a 100 metrów niżej kompletnie biało, niczym śnieżna pustynia rozciągająca się aż po horyzont.
Jest 21:00, ładuję się do środka, gdzie sporo osób (w tym Czechów) ogląda mecz, kupuję gofra i czekoladę do picia i ponownie wychodzę na zewnątrz, nacieszyć się widokiem i troszkę ochłonąć, bo to pierwszy postój od Legnicy... Koszulka, rękawiczki i buff doszczęnie mokre, lądują w plecaku.
Przyjeżdża Tomek, który tak jak się tego spodziewałem, miał dużą cięższą przeprawę na podjeździe.
W międzyczasie gdy Tomek musi opatrzyć sobie stopę, ja przypominam sobie że coś biegu z tyłu nie mogłem zmienić na końcowym odcinku podjazdu. Próbuję ustalić przyczynę i w końcu już wiem - linka zostaje mi w ręce... Zerwała się tuż przy manetkach. Oryginalna linka XT ujeżdżana od października...
W dodatku przerzutka z odwrotną sprężyną, więc naturalnie jest nad największą zębatką. Tomek proponuje skontrować śrubą do pożądanego biegu, więc kombinujemy.
Śrubka okazuje się zbyt krótka, na szczęście z pomocą przychodzi miły pracownik ze schroniska, który już wcześniej przyniósł narzędzia, a teraz poszedł szukać dłuższej śrubki. I udaje się - znalazł :). Tak więc w drodze powrotnej będę jechał na rowerze trzy biegowym :P.
Straciliśmy pół godziny i przez to Czech zjeżdżamy już po zmroku.
Przed nami niemal dwie godziny nieco monotonnej jazdy. Na szczęście idzie sprawnie, tylko mam problem z doborem odpowiedniego przełożenia :P.
Na czeskiej stacji postój na colę i jedzenie. Wkrótce dojeżdżamy do Harrachova, przed nami jeszcze jeden długaśny podjazd. Ale co to dla nas ;P. Wkrótce zjeżdżamy do Szklarskiej Poręby i na dole ponownie przerwa na stacji, bo w bidonie sucho. Przy okazji gorąca kawa.
Gdy już wyjeżdżamy ze stacji, to jeszcze wszystko sobie poprawiam, nawet nie zdążyłem włączyć przednie światełko, a tu widzę policję kawałek dalej. Dojeżdżamy do skrzyżowania i zapraszają nas do siebie :P.
Minuta na przełamanie lodów - dlaczego w nocy, a skąd, a dokąd.
Później już z górki, dowodziki do sprawdzenia, a policjanci okazują się fajni i jeden z nich też jest zapalonym rowerzystą, więc sobie trochę pogadaliśmy i życzyli szerokiej drogi ;).
Rach, ciach, ciach i ponownie jesteśmy na Kapelli. A do domu już z górki. Tomek zamiast zrobić już rozjazd, postanowił mnie trochę jeszcze pomęczyć. I siebie też ;).
O 4:30 dojeżdżamy do Legnicy. Szybki prysznic, do piekarni, śniadanko i na drzemkę.
Fajnie było :).
Stanisławów / Myślibórz
Środa, 20 czerwca 2012 | dodano:20.06.2012
Km: | 79.22 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 03:49 | km/h: | 20.76 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Takie tam luźnie kręcenie z Łukaszem, Bożeną i Olkiem ;).
Szlak dookoła Legnicy
Wtorek, 19 czerwca 2012 | dodano:19.06.2012
Km: | 101.39 | Km teren: | 27.00 | Czas: | 04:49 | km/h: | 21.05 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Wczoraj na rowerze nie byłem, bo wypadło mi to, co miałem zrobić dzisiaj ;).
I w zasadzie dobrze się stało - dzień przerwy dobrze mi zrobił :).
Postanowiłem przejechać się szlakiem dookoła Legnicy.
Na szlak oznaczony żółtymi znakami wjechałem w Lipcach (droga Legnica - Chojnów) i dojechałem do Małuszowa (droga Legnica - Jawor), jadąc m.in. przez: Ulesie, Jezierzany, Grzymalin, Głuchowice, Raszówkę, Buczynkę, Szczytnik, Spaloną (gdzie przez TIRa musiałem ewakuować się na pobocze...), Jaśkowice, Grzybiany i Koskowice.
Szlak prowadzi częściowo szutrówkami, w większości są one w dobrym, lub bardzo dobrym stanie. Tylko jeden niewielki kawałek był kompletnie zarośnięty, ale łatwo można go ominąć asfaltem.
Generalnie zawsze to jakaś miła odmiana, więc pewnie się jeszcze nim kiedyś przejadę ;).
Przy okazji musiałem coś załatwić, więc dystans nieco dłuższy, a średnia nieco niższa ;).
I w ten oto sposób, znalazłem się na półmetku założonego na ten rok dystansu :D.
I w zasadzie dobrze się stało - dzień przerwy dobrze mi zrobił :).
Postanowiłem przejechać się szlakiem dookoła Legnicy.
Na szlak oznaczony żółtymi znakami wjechałem w Lipcach (droga Legnica - Chojnów) i dojechałem do Małuszowa (droga Legnica - Jawor), jadąc m.in. przez: Ulesie, Jezierzany, Grzymalin, Głuchowice, Raszówkę, Buczynkę, Szczytnik, Spaloną (gdzie przez TIRa musiałem ewakuować się na pobocze...), Jaśkowice, Grzybiany i Koskowice.
Szlak prowadzi częściowo szutrówkami, w większości są one w dobrym, lub bardzo dobrym stanie. Tylko jeden niewielki kawałek był kompletnie zarośnięty, ale łatwo można go ominąć asfaltem.
Generalnie zawsze to jakaś miła odmiana, więc pewnie się jeszcze nim kiedyś przejadę ;).
Przy okazji musiałem coś załatwić, więc dystans nieco dłuższy, a średnia nieco niższa ;).
I w ten oto sposób, znalazłem się na półmetku założonego na ten rok dystansu :D.
Stanisławów, Górzec
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano:17.06.2012
Km: | 80.75 | Km teren: | 6.00 | Czas: | 04:08 | km/h: | 19.54 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Luźne kręcenie z Łukaszem i Bożeną. W sumie nic ciekawego, poza tym że czuję się dzisiaj jak na lekkim kacu (bynajmniej nie przez wczorajszy mecz) i np. zapomniałem że Rysy są najwyższym szczytem w Polsce. Ale czy to istotne, skoro nie da się go podjechać na rowerze? ;)