Legnica - Praga
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:02.07.2012
Km: | 256.47 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:32 | km/h: | 20.46 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Weekendowy wypad do stolicy Czech, o którym wspólnie z Łukaszem myśleliśmy już w ubiegłym roku, ale dopiero teraz udało się go zrealizować.
Decyzję o tym że pojedziemy, podjęliśmy dopiero w środę. Tego samego dnia zarezerwowałem pokój w hostelu i pozostało liczyć na udaną pogodę.
Ruszyliśmy tuż przed wschodem słońca w sobotę, kilka minut przed czwartą opuściliśmy Legnicę i skierowaliśmy się na Harrachov, przez Jelenią Górę i Szklarską Porębę.
Pierwsza przerwa tuż za Jelenią Górą, na stacji benzynowej, gdy skończyła się woda w bidonach. Słońce ładnie świeciło, więc kolejna przerwa po wodę w Szklarskiej Porębie. I podobnych przerw było w późniejszym czasie kilkanaście. Zazwyczaj woda, czasem dodatkowo cola, lub coś innego - byleby z lodówki.
Spory podjazd do Jakuszowa, a po stronie czeskiej z górki, pod górkę i tak w kółko, aż nie zostawiliśmy gór za plecami.
Nieco się zachmurzyło i gdy przejeżdżaliśmy przez Tanvald, zaczęło kropić. Zjechaliśmy na przystanek i rozpadało się na dobre.
Po ok. 25 minutach przejaśniło się i ruszyliśmy w dalszą drogę, szybko przemaczając buty i ciuchy, a wszystko to za sprawą licznych kałuż i mokrego asfaltu.
Zastanawiałem się czy zdążymy wyschnąć przed Pragą - niepotrzebnie.
W Turnovie, droga którą dotychczas jechaliśmy (nr 10) przemienia się w ekspresówkę, przez co ostatnie 100 km pozostało nam pokonać mniej optymalną i gorzej oznaczoną drogą nr 610.
Na efekty nie trzeba było długo czekać i już za Turnovem byliśmy na złej drodze, przez co nadłożyliśmy nieco ponad 10 km, w dodatku głównie podjazdów i zjazdów. Jedyny plus, że zatrzymaliśmy się na pięć minut przy jednym z drzew czereśni, którego owoce były już niemal czarne. Pychota.
Udało nam się bez mapy dojechać do Mnichovo Hradiste i wrócić na dobrą drogę, przy okazji mijając paradę rowerzystów przebranych w historyczne stroje.
Pozostałe kilometry do Pragi, to już w zasadzie tylko walka z piekielnym gorącem. Nawet Łukasz, wielbiciel upałów, miał już serdecznie dość słońca. I nie ma co się dziwić, skoro termometr w Sigmie w czasie jazdy, pokazał mi magiczne 38.5 °C.
I w ten oto sposób, po przejechaniu ponad 230 km, ok. godziny 17 dotarliśmy do Pragi.
Skierowaliśmy się do hostelu i oczywiście nawigacja nie poszła gładko. Słońce nie pomagało... Ale po jakiś 30 minutach w końcu byliśmy na miejscu.
W recepcji się z nas lało, a musieliśmy wypełnić karteczki z danymi ;).
Rowery mogliśmy zabrać ze sobą do pokoju.
Szybkie prysznice, chwila odpoczynku i ruszyliśmy do centrum.
Plan był taki, aby coś zjeść, napić się czeskiego piwa i przy okazji coś tam zobaczyć, ale bez napinania się na zwiedzanie. Dobrze byłoby się wyspać przed drogą powrotną.
Duża pepsi do jedzenia i zimny Pilsner Urquell przygasiły pragnienie spowodowane odwodnieniem, które w tej pogodzie było nie do uniknięcia.
Słońce zaczęło zachodzić i pomimo nadal ponad trzydziestu stopni, zrobiło się dużo przyjemniej.
Z chęcią połaziłbym po Pradze z aparatem w ręku cały dzień, w takich tłumach zawsze znajdzie się coś wartego uchwycenia na zdjęciu.
I przyszła pora na zasłużony odpoczynek. Tylko gdyby nie ta duchota...
O drodze powrotnej już jutro, ale poszło gładko... ;)
Decyzję o tym że pojedziemy, podjęliśmy dopiero w środę. Tego samego dnia zarezerwowałem pokój w hostelu i pozostało liczyć na udaną pogodę.
Ruszyliśmy tuż przed wschodem słońca w sobotę, kilka minut przed czwartą opuściliśmy Legnicę i skierowaliśmy się na Harrachov, przez Jelenią Górę i Szklarską Porębę.
Pierwsza przerwa tuż za Jelenią Górą, na stacji benzynowej, gdy skończyła się woda w bidonach. Słońce ładnie świeciło, więc kolejna przerwa po wodę w Szklarskiej Porębie. I podobnych przerw było w późniejszym czasie kilkanaście. Zazwyczaj woda, czasem dodatkowo cola, lub coś innego - byleby z lodówki.
Spory podjazd do Jakuszowa, a po stronie czeskiej z górki, pod górkę i tak w kółko, aż nie zostawiliśmy gór za plecami.
Nieco się zachmurzyło i gdy przejeżdżaliśmy przez Tanvald, zaczęło kropić. Zjechaliśmy na przystanek i rozpadało się na dobre.
Po ok. 25 minutach przejaśniło się i ruszyliśmy w dalszą drogę, szybko przemaczając buty i ciuchy, a wszystko to za sprawą licznych kałuż i mokrego asfaltu.
Zastanawiałem się czy zdążymy wyschnąć przed Pragą - niepotrzebnie.
W Turnovie, droga którą dotychczas jechaliśmy (nr 10) przemienia się w ekspresówkę, przez co ostatnie 100 km pozostało nam pokonać mniej optymalną i gorzej oznaczoną drogą nr 610.
Na efekty nie trzeba było długo czekać i już za Turnovem byliśmy na złej drodze, przez co nadłożyliśmy nieco ponad 10 km, w dodatku głównie podjazdów i zjazdów. Jedyny plus, że zatrzymaliśmy się na pięć minut przy jednym z drzew czereśni, którego owoce były już niemal czarne. Pychota.
Udało nam się bez mapy dojechać do Mnichovo Hradiste i wrócić na dobrą drogę, przy okazji mijając paradę rowerzystów przebranych w historyczne stroje.
Pozostałe kilometry do Pragi, to już w zasadzie tylko walka z piekielnym gorącem. Nawet Łukasz, wielbiciel upałów, miał już serdecznie dość słońca. I nie ma co się dziwić, skoro termometr w Sigmie w czasie jazdy, pokazał mi magiczne 38.5 °C.
I w ten oto sposób, po przejechaniu ponad 230 km, ok. godziny 17 dotarliśmy do Pragi.
Skierowaliśmy się do hostelu i oczywiście nawigacja nie poszła gładko. Słońce nie pomagało... Ale po jakiś 30 minutach w końcu byliśmy na miejscu.
W recepcji się z nas lało, a musieliśmy wypełnić karteczki z danymi ;).
Rowery mogliśmy zabrać ze sobą do pokoju.
Szybkie prysznice, chwila odpoczynku i ruszyliśmy do centrum.
Plan był taki, aby coś zjeść, napić się czeskiego piwa i przy okazji coś tam zobaczyć, ale bez napinania się na zwiedzanie. Dobrze byłoby się wyspać przed drogą powrotną.
Duża pepsi do jedzenia i zimny Pilsner Urquell przygasiły pragnienie spowodowane odwodnieniem, które w tej pogodzie było nie do uniknięcia.
Słońce zaczęło zachodzić i pomimo nadal ponad trzydziestu stopni, zrobiło się dużo przyjemniej.
Z chęcią połaziłbym po Pradze z aparatem w ręku cały dzień, w takich tłumach zawsze znajdzie się coś wartego uchwycenia na zdjęciu.
I przyszła pora na zasłużony odpoczynek. Tylko gdyby nie ta duchota...
O drodze powrotnej już jutro, ale poszło gładko... ;)