Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 1763.46 km (w terenie 87.00 km; 4.93%) |
Czas w ruchu: | 82:46 |
Średnia prędkość: | 20.82 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 110.22 km i 5h 31m |
Więcej statystyk |
Śnieżka
Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano:17.06.2012
Km: | 200.06 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 11:18 | km/h: | 17.70 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Kolejna noc z piątku na sobotę spędzona na rowerze. Po Przełęczy Karkonoskiej wyzwanie równie wysokie - Śnieżka.
Tuż po 23:00, wraz z Bożeną, Andrzejem i Tomkiem, opuściliśmy Legnicę i obraliśmy kierunek na Karpacz.
Także i tym razem, zrezygnowaliśmy z jazdy głównymi drogami, na korzyść nieco dłuższej, ale w nocy niemal pozbawionej ruchu trasy.
Tempo od początku było dobre, duża w tym zasługa pogody, a dokładnie ciepłej nocy, przez co nie musieliśmy robić postojów na dokładanie / zdejmowanie kolejnych warstw ubrań.
Na rozgrzewkę podjazd pod Górzec i Kapellę, skąd rozpościerał się piękny widok na rozświetloną Jelenią Górę.
Po bezproblemowej jeździe, o trzeciej w nocy rozpoczęliśmy podjazd przez Karpacz. Krótki postój pod Świątynią Wang, ekipa ponownie w komplecie i wciąż korzystając z przednich lampek rowerowych, wjeżdżamy na niebieski szlak i rozpoczynamy walkę chyba bardziej z kostką brukową, niż podjazdem.
Wkrótce słońce zaczyna wschodzić, a Sudety pokrywa delikatna różowa poświata.
Zdecydowanie polecam Śnieżkę o tej porze dnia i bynajmniej nie dlatego, że kasy są jeszcze zamknięte ;).
Wlekę się pod tą Śnieżkę, nie bolą mnie chyba tylko... nogi. Kostka, niezbyt równa daje nam solidnie popalić. Na szczęście wspaniałe widoki wynagradzają wszystko.
Docieram na szczyt, w pośpiechu szukam najlepszego miejsca na zdjęcia wjeżdżającej ekipy. Wjeżdża Tomek, fotka i już widzę Bożenę - która zamiast pchać mi się pod aparat, skręca w lewo "bo tam jest wyżej". Mam lekcję na przyszłość...
Na szczycie co prawda 10 st., ale silny wiatr i wysoka wilgotność powoduje że nieźle marzniemy. Bożena ma nawet najwcześniejszy objaw hipotermii - drgawki. Na szczęście pojawia się nieco słońca i od razu jest lepiej.
W końcu gdy myślimy już nad zjazdem, Andrzej oznajmia nam że Czeski bufet jest chyba otwarty. Tak też jest i już po kilku minutach rozgrzewam się ciepła kawą.
Zjeżdżamy czarnym szlakiem. Tzn. i zjeżdżamy, i sprowadzamy, bo fragment jest dla nas nie do przejechania. Nie to żebym nie próbował, ale gdy przyłożyłem sobie siodełkiem w brzuch po raz drugi, to odpuściłem ;).
Szybko jesteśmy ponownie na asfalcie, w trakcie krótkiej przerwy dopompowuje opony - błędem było zmniejszenie ciśnienia dopiero w trakcie zjazdu. Na przyszłość zdecydowanie polecam to zrobić przy kościele.
Raz na zjeździe przez Karpacz przestrzeliłem zakręt, ale dzięki zablokowaniu tylnego koła przy prędkości ok. 45 km/h, udało mi się wrócić na mój pas i cało wyjść z opresji.
Zostawiamy Jelenią Górę za sobą i rozpoczynamy podjazd pod Kapellę od drugiej strony. Bożena podyktowała naprawdę mocne tempo, więc trzymam się z nią. Na szczycie dodatkowo motywuję (lub jak Bożena twierdzi "podpuszczam") ją do sprintu i kilka chwil później możemy przywitać Olka, który dojechał z Legnicy, aby dokończyć z nami wypad.
Co to za wypad bez błota, co nie?
Więc z Kapelli ruszamy niebieskim szlakiem do Komarna i dalej żółtym błyskawiczny zjazd do Wojcieszowa, podczas którego nieźle pędzę po kamieniach wraz z Olkiem i Tomkiem. Najmniejsze palce mocno mi zdrętwiały.
Po długaśnym wylegiwaniu na trawie (przerwy są coraz częstsze i dłuższe), zaliczamy mocny podjazd z Wojcieszowa żółtym szlakiem, przerwa pod studnią i zjazd niebieskim, zarośniętym szlakiem do Lipy.
Wkrótce ponownie docieramy do Muchowa. Słońce grzeje coraz mocniej, a licznik pokazuje 34 st.
Za Czartowską skałą wskakujemy na żółty szlak do Myślinowa i po drodze wpadamy na Anię i Monikę. Olek miał niezłego czuja, bo co prawda wiedzieliśmy że dziewczyny będą w okolicy Myśliborza, ale po tym jak Bożenie rozładował się telefon, nie mogliśmy się z nimi skontaktować. Oczywiście z przyjemnością zatrzymujemy się na krótką pogawędkę :D.
Przez Myślinów do Chełmca i wskakujemy na szutrówkę do Męcinki.
Razem z Andrzejem dyktujemy takie tempo, że gdy docieramy do Słupa, to reszta ekipy jest jeszcze w Męcince.. tzn. siedzą w klimatyzowanym sklepie i zajadają świeżutkie pączki!
Z Warmątowic do Legnicy, tym razem już na poważnie, Tomek z Bożeną dyktują takie tempo, że wraz z Olkiem prując 100 metrów za nimi 45 km/h, nie jesteśmy w stanie się nawet do nich zbliżyć! Świnie! ;P
Czekamy jeszcze chwilę na przystanku na Andrzeja i oficjalnie zakańczamy wypad. Droga powrotna terenem bardzo nas wymęczyła, ale daliśmy radę i możemy być z siebie dumni!
// zdjęcia i krótszy opis u Bożeny.
Tuż po 23:00, wraz z Bożeną, Andrzejem i Tomkiem, opuściliśmy Legnicę i obraliśmy kierunek na Karpacz.
Także i tym razem, zrezygnowaliśmy z jazdy głównymi drogami, na korzyść nieco dłuższej, ale w nocy niemal pozbawionej ruchu trasy.
Tempo od początku było dobre, duża w tym zasługa pogody, a dokładnie ciepłej nocy, przez co nie musieliśmy robić postojów na dokładanie / zdejmowanie kolejnych warstw ubrań.
Na rozgrzewkę podjazd pod Górzec i Kapellę, skąd rozpościerał się piękny widok na rozświetloną Jelenią Górę.
Po bezproblemowej jeździe, o trzeciej w nocy rozpoczęliśmy podjazd przez Karpacz. Krótki postój pod Świątynią Wang, ekipa ponownie w komplecie i wciąż korzystając z przednich lampek rowerowych, wjeżdżamy na niebieski szlak i rozpoczynamy walkę chyba bardziej z kostką brukową, niż podjazdem.
Wkrótce słońce zaczyna wschodzić, a Sudety pokrywa delikatna różowa poświata.
Zdecydowanie polecam Śnieżkę o tej porze dnia i bynajmniej nie dlatego, że kasy są jeszcze zamknięte ;).
Wlekę się pod tą Śnieżkę, nie bolą mnie chyba tylko... nogi. Kostka, niezbyt równa daje nam solidnie popalić. Na szczęście wspaniałe widoki wynagradzają wszystko.
Docieram na szczyt, w pośpiechu szukam najlepszego miejsca na zdjęcia wjeżdżającej ekipy. Wjeżdża Tomek, fotka i już widzę Bożenę - która zamiast pchać mi się pod aparat, skręca w lewo "bo tam jest wyżej". Mam lekcję na przyszłość...
Na szczycie co prawda 10 st., ale silny wiatr i wysoka wilgotność powoduje że nieźle marzniemy. Bożena ma nawet najwcześniejszy objaw hipotermii - drgawki. Na szczęście pojawia się nieco słońca i od razu jest lepiej.
W końcu gdy myślimy już nad zjazdem, Andrzej oznajmia nam że Czeski bufet jest chyba otwarty. Tak też jest i już po kilku minutach rozgrzewam się ciepła kawą.
Zjeżdżamy czarnym szlakiem. Tzn. i zjeżdżamy, i sprowadzamy, bo fragment jest dla nas nie do przejechania. Nie to żebym nie próbował, ale gdy przyłożyłem sobie siodełkiem w brzuch po raz drugi, to odpuściłem ;).
Szybko jesteśmy ponownie na asfalcie, w trakcie krótkiej przerwy dopompowuje opony - błędem było zmniejszenie ciśnienia dopiero w trakcie zjazdu. Na przyszłość zdecydowanie polecam to zrobić przy kościele.
Raz na zjeździe przez Karpacz przestrzeliłem zakręt, ale dzięki zablokowaniu tylnego koła przy prędkości ok. 45 km/h, udało mi się wrócić na mój pas i cało wyjść z opresji.
Zostawiamy Jelenią Górę za sobą i rozpoczynamy podjazd pod Kapellę od drugiej strony. Bożena podyktowała naprawdę mocne tempo, więc trzymam się z nią. Na szczycie dodatkowo motywuję (lub jak Bożena twierdzi "podpuszczam") ją do sprintu i kilka chwil później możemy przywitać Olka, który dojechał z Legnicy, aby dokończyć z nami wypad.
Co to za wypad bez błota, co nie?
Więc z Kapelli ruszamy niebieskim szlakiem do Komarna i dalej żółtym błyskawiczny zjazd do Wojcieszowa, podczas którego nieźle pędzę po kamieniach wraz z Olkiem i Tomkiem. Najmniejsze palce mocno mi zdrętwiały.
Po długaśnym wylegiwaniu na trawie (przerwy są coraz częstsze i dłuższe), zaliczamy mocny podjazd z Wojcieszowa żółtym szlakiem, przerwa pod studnią i zjazd niebieskim, zarośniętym szlakiem do Lipy.
Wkrótce ponownie docieramy do Muchowa. Słońce grzeje coraz mocniej, a licznik pokazuje 34 st.
Za Czartowską skałą wskakujemy na żółty szlak do Myślinowa i po drodze wpadamy na Anię i Monikę. Olek miał niezłego czuja, bo co prawda wiedzieliśmy że dziewczyny będą w okolicy Myśliborza, ale po tym jak Bożenie rozładował się telefon, nie mogliśmy się z nimi skontaktować. Oczywiście z przyjemnością zatrzymujemy się na krótką pogawędkę :D.
Przez Myślinów do Chełmca i wskakujemy na szutrówkę do Męcinki.
Razem z Andrzejem dyktujemy takie tempo, że gdy docieramy do Słupa, to reszta ekipy jest jeszcze w Męcince.. tzn. siedzą w klimatyzowanym sklepie i zajadają świeżutkie pączki!
Z Warmątowic do Legnicy, tym razem już na poważnie, Tomek z Bożeną dyktują takie tempo, że wraz z Olkiem prując 100 metrów za nimi 45 km/h, nie jesteśmy w stanie się nawet do nich zbliżyć! Świnie! ;P
Czekamy jeszcze chwilę na przystanku na Andrzeja i oficjalnie zakańczamy wypad. Droga powrotna terenem bardzo nas wymęczyła, ale daliśmy radę i możemy być z siebie dumni!
// zdjęcia i krótszy opis u Bożeny.
Stanisławów, Górzec
Wtorek, 12 czerwca 2012 | dodano:13.06.2012
Km: | 54.97 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 02:21 | km/h: | 23.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
W końcu jakaś odmiana i zamiast pojechać na Stanisławów przez Górzec, pojechaliśmy na Górzec przez Stanisławów :P.
Na podjeździe pod Stanisławów wyprułem sobie płuca. Dwie minuty leżałem w trawie, zanim wrócił mi normalny oddech :D.
Wróciłem w samą porę na mecz, ale już musiałem oglądać w domu ;).
Na podjeździe pod Stanisławów wyprułem sobie płuca. Dwie minuty leżałem w trawie, zanim wrócił mi normalny oddech :D.
Wróciłem w samą porę na mecz, ale już musiałem oglądać w domu ;).
Górzec, Stanisławów
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano:10.06.2012
Km: | 54.36 | Km teren: | 7.00 | Czas: | 02:40 | km/h: | 20.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Miał być rozjazd, a już na Jaworzyńskiej spóźniony grzałem ile sił w nogach ;).
Tempo licznej grupy, w składzie Ania, Bożena, Ewelina, Michał i Olek też znacznie odbiegało od tego, co rozumiem przez słowo "rozjazd" ;).
Nikt nie chciał podjąć się zaplanowania trasy, więc ruszyliśmy przed siebie, jak zwykle w kierunku Górzca. Michał dopiero co założył slicki (a ja dopiero co ściągnąłem), więc miał dwa objazdy ;).
Podjazd pod Górzec szuterkiem, pod sklepem długaśna przerwa, zaczyna kropić i zamiast do Wąwozu Myśliborskiego, ruszyliśmy drogą Pomocne - Stanisławów na radiostację.
Na szczycie trwała w najlepsze bitwa paintballowa, co ciekawe chłopaki mieli większą radochę strzelając bez orientu do siebie już po zakończony meczu.
Nie mam nic przeciwko grze w paintball (sam bym chętnie po kilkuletniej przerwie tak się pobawił), ale agent który strzelił w kierunku przechodzących obok nas kompanów, powinien dostać z trzech metrów własnym markerem w czoło.
Gdyby przez pół roku chodził ze śladem na czole, to może następnym razem by użył mózgu.
Deszcz ciągle padał i do Legnicy wróciliśmy troszkę mokrzy ;). Ale i tak było fajnie :).
Tempo licznej grupy, w składzie Ania, Bożena, Ewelina, Michał i Olek też znacznie odbiegało od tego, co rozumiem przez słowo "rozjazd" ;).
Nikt nie chciał podjąć się zaplanowania trasy, więc ruszyliśmy przed siebie, jak zwykle w kierunku Górzca. Michał dopiero co założył slicki (a ja dopiero co ściągnąłem), więc miał dwa objazdy ;).
Podjazd pod Górzec szuterkiem, pod sklepem długaśna przerwa, zaczyna kropić i zamiast do Wąwozu Myśliborskiego, ruszyliśmy drogą Pomocne - Stanisławów na radiostację.
Na szczycie trwała w najlepsze bitwa paintballowa, co ciekawe chłopaki mieli większą radochę strzelając bez orientu do siebie już po zakończony meczu.
Nie mam nic przeciwko grze w paintball (sam bym chętnie po kilkuletniej przerwie tak się pobawił), ale agent który strzelił w kierunku przechodzących obok nas kompanów, powinien dostać z trzech metrów własnym markerem w czoło.
Gdyby przez pół roku chodził ze śladem na czole, to może następnym razem by użył mózgu.
Deszcz ciągle padał i do Legnicy wróciliśmy troszkę mokrzy ;). Ale i tak było fajnie :).
Przełęcz Karkonoska
Sobota, 9 czerwca 2012 | dodano:10.06.2012
Km: | 188.18 | Km teren: | 6.00 | Czas: | 10:44 | km/h: | 17.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Według planów z przed paru tygodni, ósmego czerwca mieliśmy pojechać na Śnieżkę.
Ostatecznie jednak Łukasza nie było w Polsce, a Olek niepotrzebnie wystraszył się pogody i wypad został przełożony.
Nakręcony jednak na nocny wypad, zaproponowałem wycieczkę na Przełęcz Karkonoską.
Bożena od razu się zgodziła i szukaliśmy jeszcze przynajmniej jednej osoby.
Wypad stał pod znakiem zapytania praktycznie aż do wieczora, o czym najlepiej świadczy fakt, że zamiast przespać się kilka godzin i odbić sobie w ten sposób raptem 4 godziny snu poprzedniej nocy.
Na szczęście najpierw udało się nam namówić Andrzeja (choć "namówić" to złe słowo, bo zgodził się nawet nie wiedząc gdzie jest Przełęcz Karkonoska i nie zdając sobie sprawy z tego, że podjazd z Podgórzyna i Przesiekę na przełęcz, uchodzi za najtrudniejszy asfaltowy podjazd w Polsce.
Później, tuż po 17:00 rozpadało się i liczyłem tylko na to że wkrótce przestanie i będzie to ostatni deszcz tego dnia. I na szczęście był :).
Tuż przed dwunastą w nocy, ruszyliśmy w kierunku Warmątowic. Jako że był to piątek, w dodatku pierwszy dzień EURO, to na początek wolałem omijać bardziej ruchliwe drogi i zamiast szybszą trasą przez Złotoryję i Świerzawę, pojechaliśmy przez Górzec i Muchów. I był to dobry wybór, drogi puste, więc mogliśmy sobie swobodnie rozmawiać jadąc środkiem drogi.
Lekko nas zamurowało, gdy skręciliśmy na Kapellę i minął nas idący po drodze koń. Ciekawe skąd on się tam wziął... Nami zupełnie się nie przejął.
O 03:27 wjechaliśmy do Jeleniej Góry. Nie pamiętałem dokładnie drogi którą jechałem z Łukasz rok temu, więc kilkukrotnie musieliśmy robić przerwy, w trakcie których walczyłem z mapą ;).
W końcu dojechaliśmy Podgórzyna i rozpoczął się kulminacyjny punkt wycieczki - podjazd na Przełęcz Karkonoską.
Tym razem z góry założyłem że będę robił przerwy na zdjęcia. A żeby było ciekawiej, postanowiłem nie używać młynka na podjeździe (kaseta 11-28).
Ale najlepsza była Bożena, podjechała bez zatrzymywania się od Przesieki, aż do schroniska Odrodzenie. Ja po najtrudniejszym odcinku (tuż przed szczytem), czekałem już na przełęczy, myślałem że Bożena się zatrzyma, a ona nie: "jeszcze na Odrodzenie, tam jest wyżej..." :P.
Również Andrzej dał radę, co dodatkowo cieszy, bo jeszcze jakiś czas temu, "normalna trasa", to była dla niego taka bez podjazdów ;).
Niestety bufet był czynny dopiero od 08:00, więc byliśmy o prawie dwie godziny za wcześnie. Na szczęście mogliśmy wejść do schroniska.
Na szczęście - bo ciuchy były mokre po podjeździe i zjazd byłby niezbyt przyjemny...
Także nie spieszyliśmy się, spokojnie sobie zjedliśmy i odpoczęliśmy. A ponieważ czas szybko leciał, to uznaliśmy że najlepiej będzie już zaczekać do tej ósmej, wypić ciepłą czekoladę i ruszyć w drogę powrotną.
O 07:15 ruszyliśmy zaliczyć po stronie czeskiej podjazd pod spalone schronisko. Do bufetu dotarliśmy w sam raz, kilka minut po ósmej.
Plan był taki, aby nie wracać przez Świerzawę i Złotoryję. Pomimo że tak byłoby najszybciej, to taka jazda gęsiego jest najłatwiejszym sposobem na to, aby dopadła nas senność. A wszyscy odczuwaliśmy nieprzespaną noc.
Problem rozwiązał się sam - w Jeleniej Górze dwa małe nawigacyjne błędy (po nieprzespanej nocy nawet się tym nie przejmuję) i najpierw przez chwilę krążyliśmy po jednokierunkowych drogach w centrum, a później nie odbiliśmy w porę w prawo i Kapellę mogliśmy podziwiać w oddali po lewej stronie.
Wyszło na dobre i wracaliśmy przez Kaczorów i Lipę.
Ponadto, postanowiliśmy zboczyć nieco z trasy do Myśliborza. Raz że każdy miał ochotę na bufet, a dwa że Bożena nie mogła pogodzić się z dystansem krótszym niż 180 km :P.
Na przystanku w Myśliborzu byliśmy w samą porę, akurat zaczęło padać.
Przeczekaliśmy deszcz i przez Myślinów, Chełmiec i Męcinkę wróciliśmy do Legnicy, tuż przed którą mieliśmy jeszcze jedną krótką przerwę spowodowaną deszczem.
Temperatura podczas wycieczki ani razu nie spadła poniżej 10 stopni (tyle było na Przełęczy Karkonoskiej). Było jednak sporo przerw spowodowanych zmianą ubrań - na zjazdach i gdy jechaliśmy we mgle było chłodniej i była potrzebna dodatkowa warstwa. Ogólnie pogoda udana, najważniejsze że w nocy i nad ranem nie padało.
Pomimo że wycieczka bardziej męcząca niż zazwyczaj, to w pełni udana i pozostaje tylko czekać na kolejną "nockę" spędzoną na rowerze :).
Ostatecznie jednak Łukasza nie było w Polsce, a Olek niepotrzebnie wystraszył się pogody i wypad został przełożony.
Nakręcony jednak na nocny wypad, zaproponowałem wycieczkę na Przełęcz Karkonoską.
Bożena od razu się zgodziła i szukaliśmy jeszcze przynajmniej jednej osoby.
Wypad stał pod znakiem zapytania praktycznie aż do wieczora, o czym najlepiej świadczy fakt, że zamiast przespać się kilka godzin i odbić sobie w ten sposób raptem 4 godziny snu poprzedniej nocy.
Na szczęście najpierw udało się nam namówić Andrzeja (choć "namówić" to złe słowo, bo zgodził się nawet nie wiedząc gdzie jest Przełęcz Karkonoska i nie zdając sobie sprawy z tego, że podjazd z Podgórzyna i Przesiekę na przełęcz, uchodzi za najtrudniejszy asfaltowy podjazd w Polsce.
Później, tuż po 17:00 rozpadało się i liczyłem tylko na to że wkrótce przestanie i będzie to ostatni deszcz tego dnia. I na szczęście był :).
Tuż przed dwunastą w nocy, ruszyliśmy w kierunku Warmątowic. Jako że był to piątek, w dodatku pierwszy dzień EURO, to na początek wolałem omijać bardziej ruchliwe drogi i zamiast szybszą trasą przez Złotoryję i Świerzawę, pojechaliśmy przez Górzec i Muchów. I był to dobry wybór, drogi puste, więc mogliśmy sobie swobodnie rozmawiać jadąc środkiem drogi.
Lekko nas zamurowało, gdy skręciliśmy na Kapellę i minął nas idący po drodze koń. Ciekawe skąd on się tam wziął... Nami zupełnie się nie przejął.
O 03:27 wjechaliśmy do Jeleniej Góry. Nie pamiętałem dokładnie drogi którą jechałem z Łukasz rok temu, więc kilkukrotnie musieliśmy robić przerwy, w trakcie których walczyłem z mapą ;).
W końcu dojechaliśmy Podgórzyna i rozpoczął się kulminacyjny punkt wycieczki - podjazd na Przełęcz Karkonoską.
Tym razem z góry założyłem że będę robił przerwy na zdjęcia. A żeby było ciekawiej, postanowiłem nie używać młynka na podjeździe (kaseta 11-28).
Ale najlepsza była Bożena, podjechała bez zatrzymywania się od Przesieki, aż do schroniska Odrodzenie. Ja po najtrudniejszym odcinku (tuż przed szczytem), czekałem już na przełęczy, myślałem że Bożena się zatrzyma, a ona nie: "jeszcze na Odrodzenie, tam jest wyżej..." :P.
Również Andrzej dał radę, co dodatkowo cieszy, bo jeszcze jakiś czas temu, "normalna trasa", to była dla niego taka bez podjazdów ;).
Niestety bufet był czynny dopiero od 08:00, więc byliśmy o prawie dwie godziny za wcześnie. Na szczęście mogliśmy wejść do schroniska.
Na szczęście - bo ciuchy były mokre po podjeździe i zjazd byłby niezbyt przyjemny...
Także nie spieszyliśmy się, spokojnie sobie zjedliśmy i odpoczęliśmy. A ponieważ czas szybko leciał, to uznaliśmy że najlepiej będzie już zaczekać do tej ósmej, wypić ciepłą czekoladę i ruszyć w drogę powrotną.
O 07:15 ruszyliśmy zaliczyć po stronie czeskiej podjazd pod spalone schronisko. Do bufetu dotarliśmy w sam raz, kilka minut po ósmej.
Plan był taki, aby nie wracać przez Świerzawę i Złotoryję. Pomimo że tak byłoby najszybciej, to taka jazda gęsiego jest najłatwiejszym sposobem na to, aby dopadła nas senność. A wszyscy odczuwaliśmy nieprzespaną noc.
Problem rozwiązał się sam - w Jeleniej Górze dwa małe nawigacyjne błędy (po nieprzespanej nocy nawet się tym nie przejmuję) i najpierw przez chwilę krążyliśmy po jednokierunkowych drogach w centrum, a później nie odbiliśmy w porę w prawo i Kapellę mogliśmy podziwiać w oddali po lewej stronie.
Wyszło na dobre i wracaliśmy przez Kaczorów i Lipę.
Ponadto, postanowiliśmy zboczyć nieco z trasy do Myśliborza. Raz że każdy miał ochotę na bufet, a dwa że Bożena nie mogła pogodzić się z dystansem krótszym niż 180 km :P.
Na przystanku w Myśliborzu byliśmy w samą porę, akurat zaczęło padać.
Przeczekaliśmy deszcz i przez Myślinów, Chełmiec i Męcinkę wróciliśmy do Legnicy, tuż przed którą mieliśmy jeszcze jedną krótką przerwę spowodowaną deszczem.
Temperatura podczas wycieczki ani razu nie spadła poniżej 10 stopni (tyle było na Przełęczy Karkonoskiej). Było jednak sporo przerw spowodowanych zmianą ubrań - na zjazdach i gdy jechaliśmy we mgle było chłodniej i była potrzebna dodatkowa warstwa. Ogólnie pogoda udana, najważniejsze że w nocy i nad ranem nie padało.
Pomimo że wycieczka bardziej męcząca niż zazwyczaj, to w pełni udana i pozostaje tylko czekać na kolejną "nockę" spędzoną na rowerze :).
Górzec, Stanisławów
Piątek, 8 czerwca 2012 | dodano:10.06.2012
Km: | 61.83 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 03:07 | km/h: | 19.84 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Poprzedniego dnia Olek zaproponował jakąś krótką wycieczkę dzisiaj o 11:00. Ja jednak od szóstej rano zaganiany i pomimo że skończyłem tuż przed jedenastą, to miałem do wysłania jeszcze paczkę.
Pojechałem rowerem, z myślą że jeszcze sobie chwilę gdzieś pojeżdżę, ale gdy zobaczyłem kolejkę na poczcie w centrum, to zrezygnowałem z czekania...
Sprintem ruszyłem na skrzyżowanie Jaworzyńska / Nowodworska i na moje szczęście okazało się że na wycieczkę jechała także Bożena, która chwilkę się spóźniła.
Zdążyłem jeszcze kupić wodę (nie wziąłem nawet bidonów) i już mogliśmy ruszyć.
Trasa stara jak świat, czyli podjazd pod Górzec asfaltem i przez Pomocne do Stanisławowa.
W trakcie podjazdu pod Górzec spotkaliśmy dzika z warchlakami, na szczęście szybko się oddaliły ;).
W międzyczasie Andrzej odpisał mi że "nie wie gdzie jest Przełęcz Karkonoska, ale chętnie pojedzie" ;D, co w praktyce oznaczało że jeszcze tego dnia, późnym wieczorem ruszymy na nocny wypad.
Po powrocie zakupy, obiad i zamiast uciąć sobie drzemkę, to poszedłem do kolegi na pierwsze mecze EURO ;).
Pojechałem rowerem, z myślą że jeszcze sobie chwilę gdzieś pojeżdżę, ale gdy zobaczyłem kolejkę na poczcie w centrum, to zrezygnowałem z czekania...
Sprintem ruszyłem na skrzyżowanie Jaworzyńska / Nowodworska i na moje szczęście okazało się że na wycieczkę jechała także Bożena, która chwilkę się spóźniła.
Zdążyłem jeszcze kupić wodę (nie wziąłem nawet bidonów) i już mogliśmy ruszyć.
Trasa stara jak świat, czyli podjazd pod Górzec asfaltem i przez Pomocne do Stanisławowa.
W trakcie podjazdu pod Górzec spotkaliśmy dzika z warchlakami, na szczęście szybko się oddaliły ;).
W międzyczasie Andrzej odpisał mi że "nie wie gdzie jest Przełęcz Karkonoska, ale chętnie pojedzie" ;D, co w praktyce oznaczało że jeszcze tego dnia, późnym wieczorem ruszymy na nocny wypad.
Po powrocie zakupy, obiad i zamiast uciąć sobie drzemkę, to poszedłem do kolegi na pierwsze mecze EURO ;).
Legnica
Środa, 6 czerwca 2012 | dodano:06.06.2012
Km: | 17.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:47 | km/h: | 21.94 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Pierwszy raz na rowerze po przeszło tygodniowej przerwie, spowodowanej stłuczonym żebrem. Powoli czuję poprawę, ale na rowerze na razie nie sposób o nim zapomnieć.
Plan na dzisiaj był taki, aby tylko wyskoczyć na stację dopompować opony, a później odwiedzić myjnię. Kropiło od razu po wyjściu, ale nawet nie rozważałem zawrócenia - za bardzo ciągnęło mnie do jazdy po takiej przerwie.
Na obwodnicy padało już mocno. Kilka minut przeczekałem na przystanku, a gdy deszcze nieco osłabł, ruszyłem Rzeczpospolitą w kierunku centrum.
Na pierwszym przystanku za lotniskiem dojechałem do autobusu, nie wyprzedzałem tylko ustawiłem się za nim i zaczekałem aż ruszy. Akurat na Rzeczypospolitej niemal zawsze tak robię, bo po drodze jest sporo przystanków i kończy się na tym że autobus po każdym przystanku musiałby mnie wyprzedzać (a droga wąska i ciężko wyprzedzać).
Jako że nie jechał szybko (mokro, max 40 km/h), to jechałem sobie za nim spokojnie zachowując ok. 4 m odstępu (slicki, mokro, więc i droga hamowania dłuższa), środkiem drogi, unikając w ten sposób wszystkich kałuż na poboczu.
Najwidoczniej kierowcy się to nie spodobało i na trzecim kolejnym przystanku wykonał następujący manewr, w trakcie ruszania:
- ruszenie,
- gwałtowne hamowanie,
- i pełny gaz aby mi odjechać (tak do 50 km/h).
Dodam że na drodze poza nami nie było nikogo. W żaden sposób mnie tym manewrem nie zaskoczył, za duży zostawiłem sobie odstęp. Na następnym przystanku go wyprzedziłem.
Skoro nie chciał abym jechał za nim środkiem drogi, to nie widzę problemu, jechałem przed nim... też środkiem drogi.
Plan na dzisiaj był taki, aby tylko wyskoczyć na stację dopompować opony, a później odwiedzić myjnię. Kropiło od razu po wyjściu, ale nawet nie rozważałem zawrócenia - za bardzo ciągnęło mnie do jazdy po takiej przerwie.
Na obwodnicy padało już mocno. Kilka minut przeczekałem na przystanku, a gdy deszcze nieco osłabł, ruszyłem Rzeczpospolitą w kierunku centrum.
Na pierwszym przystanku za lotniskiem dojechałem do autobusu, nie wyprzedzałem tylko ustawiłem się za nim i zaczekałem aż ruszy. Akurat na Rzeczypospolitej niemal zawsze tak robię, bo po drodze jest sporo przystanków i kończy się na tym że autobus po każdym przystanku musiałby mnie wyprzedzać (a droga wąska i ciężko wyprzedzać).
Jako że nie jechał szybko (mokro, max 40 km/h), to jechałem sobie za nim spokojnie zachowując ok. 4 m odstępu (slicki, mokro, więc i droga hamowania dłuższa), środkiem drogi, unikając w ten sposób wszystkich kałuż na poboczu.
Najwidoczniej kierowcy się to nie spodobało i na trzecim kolejnym przystanku wykonał następujący manewr, w trakcie ruszania:
- ruszenie,
- gwałtowne hamowanie,
- i pełny gaz aby mi odjechać (tak do 50 km/h).
Dodam że na drodze poza nami nie było nikogo. W żaden sposób mnie tym manewrem nie zaskoczył, za duży zostawiłem sobie odstęp. Na następnym przystanku go wyprzedziłem.
Skoro nie chciał abym jechał za nim środkiem drogi, to nie widzę problemu, jechałem przed nim... też środkiem drogi.